pl

Rozdział 4: Dzień, w którym nawet jednorożce pocą krew

Piątek rano: Eksplozja


Cisza.

Taka cisza, która wisi w powietrzu jak lina na szubienicy.

A ja pod nią, czekający, aż ktoś kopnie w stołek.

Ten poranek pachnie napalmem.

Dzisiaj jest go cała cysterna, a do tego skrzynka zapałek.


Drzwi wylatują na oścież.

Królowa wróciła.

W wersji wellness.

Wyspana, wygładzona, naładowana energią jak powerbank po dwudniowym urlopie w gniazdku.

W oczach błysk, który potrafi podpalić blok.


Pierwsza salwa:

"Biorę wszystko. W nowym mieszkaniu nie mam prawie nic."


No shit.

Nic oprócz świeżego gniazdka dla niej i jej Trzmielka w opcji all you can cheat.


Drugi strzał, bez pauzy na przeładowanie:

"A księżniczki będziemy teraz zmieniać rzadziej. Muszą się przyzwyczaić do nowego domu."


Przetłumaczone na ludzki:

"Gratuluję, właśnie zostałeś weekendową atrakcją. Trzy minuty, uśmiech, zdjęcie 250 koron."

Dzieci na przydział.

Witamy.


Mówię spokojnie:

"Zostaw mi dziewczynki na ten weekend. I tak się przeprowadzasz, przyda ci się spokój."


A w głowie mi miga:

Proszę o własne dzieci.

Nowy poziom piekła odblokowany.


Ona tylko:

"Nie obchodzi mnie to. One MUSZĄ się przyzwyczaić."


Jasne.

Tak bardzo muszą, że jeszcze tego samego dnia lądują u dziadków na "weekend adaptacyjny".


Bo Królowa ma dziś wieczorem parapetówkę z BFF Dream Teamem:

Tancerką z Dolnej Wilgotnej i Ujkiem Chujkiem.


A Trzmielek?

Na parapetówkę nie dotarł.

Domowe dowództwo mu chyba nie podpisało przepustki.

Albo wielka Komandorka, albo mała Generałka.

Ciężko powiedzieć.


Ja dostaję informacje wyłącznie po fakcie.

Jak logi z reaktora po wybuchu.

Moje życie działa bowiem w trybie: Replay only.

Pole walki

Stoję tam jak twarde Y.

Sam.

Ostatni żołnierz bez amunicji.


A Królowa odpala kolejne bombardowanie:

"Za chwilę przyjadę po całą resztę. Ty masz pieniędzy dość, kupisz sobie nowe."


Gorzko się śmieję.

Tak gorzko, że można by z tego destylować nowy rodzaj Wódki.

Unicorn Citrus, Bitter Edition.


Mówię:

"Zostaw mi chociaż łóżeczka. Dziewczynki muszą mieć gdzie spać."


A ona wybucha jak północnokoreańska rakieta po upgradowaniu:

"Dziewczynki u ciebie SPAĆ NIE BĘDĄ. Więc te łóżeczka są ci g**no warte!"


W tej chwili to już nie chodzi o meble.

To psychologiczne MMA bez zasad.


"Wynoś się," mówię cicho.


Wyprowadzam ją.

Trzaskam drzwiami.

Taki huk, że sąsiad idzie sprawdzić ścianę nośną.

Bractwo Zagłady



Dzwonię do prawniczki:

"Co mam robić? Wynosi wszystko!"

"Dzwoń na policję. Natychmiast."


Ale Królowa jest szybsza niż ekspresowy Wolt.


Dzwonek.

W progu mojego mieszkania pojawia się:

– Królowa

– czterech pomagierów

– dwóch funkcjonariuszy

– i ja, główna atrakcja


Królowa odpala jak ukośnica na dopalaczu:

"To, to, to! Brać! On ma pieniędzy dość! Kupi sobie swoje!"


Zabiera krzesła, talerze, dekoracje…

Gdyby leżał tam rogalik, też by go zabrała.


A potem sprint do łóżeczek.


Nie.

Tutaj kończy się zabawa.

Tutaj kończy się wszystko.

To jest moja granica.


Ja:

"NIE. To tu zostawisz."


Ona:

"Dziewczynki u ciebie SPAĆ NIE BĘDĄ! Nie będziesz ich potrzebował. Spokojnie!"


Nadchodzi jej popisowa konkurencja.

Dyscyplina olimpijska:

Prowokacja na nokaut.


"No, walnij mnie! No dawaj! Rano byłeś bohaterem!"


Pomagierzy odchylają się jak foki czekające na sardynkę.

Policjanci patrzą jak na transmisję finału Ligi Mistrzów w 120. minucie dogrywki.


A w mojej głowie jedzie:

Nie masz pojęcia, jak bardzo chętnie wystrzeliłbym cię w galaktyczną dupę. Tak daleko, że nie znalazłby cię nawet teleskop Hubble'a.

Ale dokładnie tego byś chciała.

A ja nie jestem debilem.


Wdech. Wydech.

Unicorn Dad mode: ON.


Funkcjonariusz ucina show:

"Proszę pani, wystarczy. Proszę zabrać swoje rzeczy i wychodzimy."


A ona jeszcze musi kopnąć:

"Zostawiam mu CAŁKOWICIE WYPOSAŻONE mieszkanie! Ja muszę wszystko kupować od nowa!"


Jasne.

Całkowicie wyposażone.

Jak wojskowy namiot po przejściu rosyjskiej armii.

Z kredytem w pakiecie. Super.


Policjant przy drzwiach:

"Tu ma pan, załatwione na miejscu. Jedziemy dalej."


Drugi nachyla się i szepcze:

"Będzie pan wymieniał zamki?"

"Nie będę."


A jego spojrzenie mówi: To się przygotuj. Wróci. A nas już tu nie będzie.


Tak, wiem, powinienem był wymienić od razu.

Po bitwie każdy jest generałem…

Cisza, która boli

Wszyscy odeszli.

Mieszkanie zimne jak kostnica.

A ja gapię się w pustkę.


Co to, do cholery, był za teatr?

Psychika w gruzach.

Nie potrafię skupić się nawet na własnym imieniu.


Wszędzie cisza.

Cisza, która ryczy jak orkiestra trębaczy.


Piszę do Królowej, jak się mają dziewczynki, jak idzie adaptacja w nowym miejscu?

Nic.

Druga wiadomość.

Nic.


Następnego dnia przychodzi zabójczy SMS:


"Stłukłeś mi w piątek rękę. Pewnie tym, jak trzasnąłeś drzwiami.

Byłam na RTG, mam opis.

Policja ma zapis.

W poniedziałek zgłaszam to do MOPS.

Dzieci długo nie zobaczysz."


Świat się wali.

Nie powoli.

To natychmiastowy upadek do piekła bez liny.


Dwa dni byłem nieprzytomny.

Ciało jak worek cegieł.

Mózg – moc zero.


Wychodzę na taras. Potrzebuję powietrza.

Siadam. Myślę. Miliard myśli lata wokół.


Jedna jednak wbija się jak nóż:

A co jeśli po prostu dziś to tu zakończę?

Kto to zauważy? Kto będzie płakał?


Pikosekunda, a trwa wieczność.


A potem przychodzi to uderzenie od środka.

NIE.

Natychmiast o tym zapomnij.


Masz dwie Księżniczki.

Dla nich — nie. Nigdy.


Tryb Rocky aktywowany.

Czas wysrać tęczę i zacząć znowu funkcjonować.

Być albo nie być?

Mózg jedzie na pełnych obrotach:

Jakie RTG?

Jaki zapis?

Dlaczego dopiero następnego dnia?


W piątek podnosiła pudła jak Hulk.

To co, w nocy narada z BFF Dream Teamem i wymyślili plan stulecia?


Przecież policjant mówił: "załatwione na miejscu, wszystko w porządku".


Nie daje mi to spokoju, dzwonię do funkcjonariuszy:

"Jest jakiś zapis?"

"Nie."

"Ale ona mówi—"

"Proszę pana, gdyby był, wiedzielibyśmy."


Idę na komisariat. I tak muszę tam jeszcze domknąć ostania wyplate z karty za wellness.


A kogo tam spotykam? Królową.


"Przyszłam po ten zapis z piątku. Potrzebuję go do MOPS."


Policjant patrzy na mnie, na nią, potem znowu na mnie:

"Proszę pani… ŻADEN zapis NIE ISTNIEJE.

Państwo pytają o coś, co nie istnieje.

Załatwione na miejscu polubownie. Kropka."


A w mojej głowie zapala się lampka:

Game over.


O mało co zgasiłem własną egzystencję przez hologram.

Przez powietrze.

Przez manipulację, której jedynym celem było: Rozłożyć mnie.

To się już nie powtórzy.

Nowy poziom

Wracam do domu.

A mieszkanie?

Wybielone jak nowy level w Minecraftcie.


Został tylko odkurzacz.

Chyba jako souvenir.


No to hurra:

Teraz wystarczy tylko wycisnąć złote sztabki, sprzedać to u Ferdka za trochę hajsu i można zaczynać zakupowy maraton.


Skręcam pierwsze krzesło.

Dzwoni telefon.

MOPS.


I wiem, że zaczyna się kolejne starcie.


Dostałem w dupę, ale wstaję.

Powoli, ale wstaję.

Unicorn Dad is not dead.

Rozdział 5