pl

Rozdział 7: Puk, puk...

Trzy miesiące od odejścia Królowej.


Królestwo w końcu przestało się trząść.

Dom przestał rezonować napięciem.

Powietrze było czystsze — takie, które wdychasz ostrożnie, bo nie wiesz, czy to nie tylko przerwa między burzami.


Zmiana przy księżniczkach działała.

Nie idealnie.

Nie bajkowo.

Ale działała.

A na tym etapie życia to była wygra na loterii.


W nocy spaliśmy najczęściej we trójkę w jednym łóżku — dwie księżniczki i człowiek, który próbuje nie przyznać, jak bardzo jest rozbity.


To były nasze nocne narady przetrwania.

Księżniczki tuliły się do Króla z instynktem dziecka, które nie chce, żeby ktoś mu zniknął.

A Król tylko miał nadzieję, że ich nie zawiedzie. Terapia dla wszystkich.


Do tego zaczął się sypać kolejny filar —

matka Króla.


Choroba, która nie rozbija cię fizycznie… ale w sposób, którego nie widać.

A to jest zawsze najgorszy wariant.


Cała rodzina trzymała linię, każdy na miarę swoich sił.

A Król dawał w to wszystko, co się dało… i to, czego już od dawna nie miał.


To był rodzinny multitaskingowy gulasz, w którym wszystko mieszało się naraz, a Król stał nad tym z chochlą i myślał, że jeśli tego nie przypali, to już niczego.


A pośrodku chaosu —

Kobra.


Nieoczekiwana.

Nieplanowana.

A jednak dokładnie tam, gdzie miała być.


W końcu zrozumiała, co Król do niej czuje.

Zajęło to trochę.

No dobra, zajęło to dużo.

Król wysyłał sygnały jak latarnia we mgle, a ona myślała, że to po prostu ładnie oświetlony port.


Kiedy w końcu jej to kliknęło — zaprosiła go na spotkanie.


I to nie była randka.

To był oddech po bardzo długim czasie.


Spacerowali po wioskach, śmiali się z rzeczy, których normalny człowiek by nie zrozumiał, i wszystko to brzmiało… właściwie.

Jak wtedy, gdy po latach po raz pierwszy słyszysz dźwięk, który nie jest wybuchem.


Król wykorzystał moment i zabrał swoją mamę na weekend w góry, żeby odpoczęła.

I właśnie tam odbyło się pierwsze spotkanie księżniczek z Kobrą.


Wpasowała się do nich zupełnie naturalnie.

A mnie spadł z serca potężny kamień.


Następnego dnia starsza księżniczka w przedszkolu narysowała obrazek z weekendu.

Kobra i pies Bugo.


Nauczycielki powiesiły go na środku tablicy —

jak święty graal halloweenowych weekendów.


A ponieważ w tym najlepszym przedszkolu na świecie uczy też babcia…

no jasne, że informacja dotarła do Królowej. Z prędkością światła.


A ta, gdy zobaczyła obrazek KOBRY,

wcale nie pomyślała: "Super, Król ma się dobrze."


Nie.

Włączył se tryb przesłuchania:


"A kto to jest? A co ona robi? A skąd ją znasz? A dlaczego była z dziećmi?"


W tłumaczeniu:

"On jest szczęśliwy? Natychmiast to zatrzymać."


A potem przyszła seria SMS-ów z pasywną agresją:


"Czyli ty już kogoś masz?

To nasze małżeństwo chyba nie było takie szczęśliwe, skoro ty też sobie teraz kogoś znalazłeś?

To jesteśmy kwita."


Nie.

Kwita nie jesteśmy.

Nigdy nie byliśmy.


Ale to jest rozdział sam w sobie.


A na scenę wchodzi zima.

A razem z nią zimowy sezon wymówek:


"Miałam poślizg! Obróciło mnie o 360!

Jechałam trzydzieści! A zimówki mam zjeeechaneee!"


Król jest zaskoczony.

Nie tym poślizgiem.


"A gdzie są proszę te pieniądze, które wypłaciłaś z karty na nowe auto?"


Nie dowiedział się.


A auto, którym teraz jeździ?

To podobno nie jest jej.

To tylko pożyczka od Ujka Chujka.


A to pierwotne?


To było moje służbowe auto, które po rozstaniu musiałem sprzedać.

Tak jakoś logicznie.

Ale w jej świecie brzmiało to tak:


"Mogłeś je sobie zostawić i dać mi je."


Jasne.

Najlepiej jeszcze z kokardką i butelką szampana.


No cóż — kiedy odchodzisz, benefity nie zostają.


Król więc zaproponował uczciwe rozwiązanie:


"Kupię ci zimówki. Jaki masz rozmiar w dowodzie?"


Królowa:

"Nie będę kupować opon do cudzej fury!"


Król:

"OK, to kupimy ci auto. Odejmie się to z wyrównania."


Królowa:

"Nie. Ja chcę pożyczyć to, którego już nie masz."


Logika?

Na wakacjach.


A potem padło zdanie, które rozkręciło akcję:


"Jutro przyjedziemy do ciebie do domu. Nie mam jak wozić dziewczynek do przedszkoli.

Wciąż jestem właścicielką połowy mieszkania. A jeśli mnie nie wpuścisz, dzwonię na policję."


Król miał nadzieję, że to tylko pusta groźba, wyłączył telefon i poszedł spać.


Rano:


Ding dong.


Królowa + księżniczki + jej energia "to masz, załatw to".


Wchodzi do domu jak inspektor sanepidu do zakładowej stołówki.

Przegląd kuchni.

Lodówki.

Komentarz:


"Ale ale ale, tu nic nie ma do jedzenia.

Zamówię kajzerkę. Zapłacisz kartą przy odbiorze.

Dzieci, tata was dawno nie widział, więc niech się nacieszy.

Idźcie się bawić.

Mama sobie włączy serialik."


Księżniczki zagubione jak leśne pszczoły.

Król na granicy. Powoli się gotuje.


Dzwoni na policję.


A policja?


"Nie możemy jej wyrzucić. Ma tu meldunek."


Król pokazuje paragrafy, ustawy, rzeczywistość — nie ma tu czego szukać!

Policjanci robią, co mogą, ale prawnik przez telefon mówi:


"Jest w porządku."


Nie.

Nie jest.


Ale Król musiał to przełknąć.

Nie będzie się kłócił z kimś, kto nie rozumie tekstu pisanego. Zwłaszcza gdy w pokoiku siedzą dwie księżniczki, które chcą budować Lego.


I wtedy włączył się tryb Unicorn Dad.


Odwróciłem się do Królowej i spokojnie powiedziałem:


"To ty chcesz tu zostać, tak? Dobra.

Sypialnia jest tam. Jesteś moją żoną, więc wieczorem poćwiczymy gimnastykę par — poziom olimpijski.

Mam nadzieję, że solidnie trenowałaś wieczorami."


I dodałem:


"A kajzerka przyjechała. Więc do garów. Jesteśmy głodni."


Królowa zbladła i podgłośniła telewizor, żeby zagłuszyć wewnętrzną panikę.


"Daję ci czas do wieczora. Więcej nie wytrzymasz," pomyślałem.


Pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.

Doświadczenie bezcenne.


Księżniczki idą się kąpać.

"Gotowe i idziemy spać, buziak dla mamusi, hop!"


Królowa niepostrzeżenie wślizguje się do łóżeczek księżniczek — nie z miłości, ale z nadzieją, że w ten sposób obejdzie gimnastykę w sypialni.


A potem przychodzi moment, który przebija całą scenę jak strzał.


Starsza księżniczka podnosi się.

Patrzy na nas oboje, jakby czytała myśli, chaos hormonów i desperację.


I spokojnie mówi:


"Mamo, pojedziemy do ciebie. Tam się wyśpimy.

Jutro idziemy do przedszkola.

Tato, kocham cię. Zobaczymy się, jak się wymienimy.

Mamo, chodź się ubierać. Jedziemy."


Cisza.

Jakby ktoś wyłączył prąd na całej ulicy.


Ten moment miał taką moc, że zatrzymałby czołg.


Księżniczka zrobiła to, czego policja nie potrafiła przez 45 minut rozmów.


To było tak, jakby powiedziała:

"Tato, ja to załatwię."


Królowa wiedziała, że to koniec.

Spakowała swoje rzeczy i wyszła.


Przy wyjściu jeszcze warknęła:


"To tak będzie, jeśli się nie dogadamy. Będę tu przyjeżdżać ciągle.

Chcę, żeby dzieci były zabezpieczone — i żeby coś zostało dla mnie.

Nie będę czekać trzy lata. Chcę spłaty teraz.

A dopóki nie zapłacisz według tego, jak to z Przemkiem policzyłam, to możemy tu mieszkać choćby codziennie.

Wciąż jestem współwłaścicielką. Policja ci nie pomoże."


Miałem ochotę wysłać ją w galaktyczną dupę po raz drugi, ale tryb Unicorn Dad był włączony — i księżniczki wciąż tam były.


Królowa w końcu odjechała.


Zgadnij czym?


Tak.

Tym swoim nie-swoim autem.

Tym, na które tajemniczo "wyparowały" pieniądze z konta.

Tym, które ma "zjechane opony", zależnie od tego, jaki akurat Królowa ma dzień.


Król zamknął drzwi.


A w głowie dudniło tylko jedno pytanie:


Dlaczego ona to, do diabła, zrobiła?


Dlaczego rano zapakowała dzieci jak rekwizyty?

Dlaczego zabrała je na ten "kurs, jak docisnąć tatę do ściany"?

Po co wciągać je w bójkę, która nie jest ich?


To wbiło mi się pod skórę jak drzazga, której nie da się wyjąć.


Nie policja.

Nie groźby.

Nie "wciąż jestem właścicielką".


To wszystko przeżyję.


Ale moment, w którym dotarło do mnie, że dzieci zostały użyte jako łom…

to był cios.


Bo te dwie małe księżniczki stały pośrodku emocji, które w ogóle nie są dla nich.

Czuły napięcie, strach, chaos…

a ja gryzłem się w język, żeby nie pogorszyć sytuacji.


I pomyślałem:


Uratowała mnie własna córka.

Gdyby to nie ona otworzyła usta, kto wie, jak długo ta komedia by jeszcze trwała.


A kiedy Król pomyślał, że na ten dzień ma już spokój…


…przyszło do skrzynki wezwanie do złożenia wyjaśnień.


Koło się kręci.

Cyrk jedzie dalej.


Czytaj dalej: Rozdział 8