Rozdział 9: Królewskie Święta

Sąd, w którym kilka dni temu nazwano mnie hakerem, a potem puszczono wolno, mamy już za sobą.
Wszyscy odetchnęli z ulgą… poza mną.
Do Wigilii zostało kilka dni — a jako świąteczny prezent od czeskiego wymiaru sprawiedliwości dostaję pierwszą dużą rozprawę w sprawie opieki nad dziećmi.
Termin? Tuż przed 24 grudnia.
Żeby ładnie grzało pod choinką.
Kilka dni przed rozprawą przychodzi klasyczna rundka: MOPS.
Tutaj zawsze dowiadujesz się, że logika nie istnieje, a przepisy to tylko taka orientacyjna podpowiedź.
Temat: Święta.
I tu pada zdanie Królowej, które zasługiwałoby na własny billboard:
"W Wigilię DZIECI MUSZĄ być ze mną.
Do mnie przychodzi PRAWDZIWY Dzieciątko Jezus."
Jasne.
U mnie przychodzi Dzieciątko Jezus w wersji revival.
MOPS kiwa głową, jakby istniał paragraf:
§24 ust. 3 – Dzieciątko Jezus ma miejsce stałego pobytu w dniu 24.12 u matki.
Więc werdykt:
23.12. dzieci u mnie
24–26.12 u Królowej – oficjalna licencja dzieciątkowa
26–30.12 u mnie
30.12 z powrotem do Królowej, bo Sylwester = święto matek
Trybunale Konstytucyjny, wpisz to od razu do nowelizacji. Żeby było jasne.
Następują Mantry MOPS.
Pytania, które recytują przez sen:
Jaki ma pan dochód?
Jak pan to ogarnia?
Ma pan łóżko?
Ma pan lodówkę?
Oddycha pan?
A potem nadchodzi złoty punkt programu:
"Królowa nie ma dochodu."
Mimo że:
— prowadzi działalność,
— handel działa,
— paczki wychodzą.
Ale jako samozatrudniona według zeznania podatkowego ma dochód 0 PLN.
Manna z nieba spada i spada.
Szkoda tylko, że na pałac Królowej.
Do tego wszystkiego mówi jeszcze:
"Dzieci są małe. Potrzebują matki. Ona je urodziła."
Wyrzeźbić w marmurze.
Powiesić w urzędzie.
Dzień przed rozprawą
Poranek zaczął się niespokojnie.
Mojej mamy nie było nigdzie.
Nie odbierała telefonu, nie reagowała.
Była w manii…
Cała rodzina w napięciu.
Jadę do pralni po garnitur.
Śmiejemy się z Kobrą z auta, które stoi na zakazie tuż przed wejściem, a bagażnik ma wypchany prezentami aż po dach.
I wtedy to przychodzi — BUM.
Drzwi galerii rozwierają się i wychodzą:
moja mama z dwoma wypchanymi wózkami,
a zaraz za nią Królowa.
I pędzą prosto do tego auta.
Dwie kobiety, które całe życie stały po przeciwnych stronach barykady — nie znosiły się nawzajem —
teraz wyglądają jak shopping duo roku.
Obie mnie widzą.
Obie sztywnieją.
Mama się jąka:
"Y-y… ja… przyjechałam pilnować dzieci na jutrzejszą rozprawę!"
Królowa:
"No… ona przyjechała sama."
No tak.
Ta teleportacja działa niezawodnie.
We mnie zaczyna wrzeć:
"Zaraz.
Pozwalasz, żeby osoba w MANII nakupiła ci pół galerii?!
Ile prezentów według ciebie jest normalne? Jeden wózek? Dwa? A może od razu trzy auta?!"
I od razu dodaję:
"Mama musi NATYCHMIAST do lekarza."
Królowa:
"Ja ją tam zawiozę!"
Ja:
"Dobrze. Muszę odebrać dzieci z przedszkola. Jak lekarz ją uspokoi, przyjadę po nią."
Królowa kiwa.
Odjeżdża z moją mamą.
Do szpitala, na psychiatrię…
A ja jadę po moje księżniczki z sercem w gardle i tętnem 300.
Wieczór – SMS roku
Telefon pyka:
"Twoja mama dziś u mnie przenocuje.
Jest zmęczona.
Zostaw dzieci u siebie na noc.
Rano podrzuć je do przedszkola przed rozprawą."
I mamy nowe duo:
Królowa & Moja Mama — Christmas Edition.
Wystarczyło machnąć kartą
i nagle cały świat jest w porządku.
Świąteczna pożyczka
A żeby było mało, Królowa pisze:
"Hej, pożyczyłbyś mi XY pln?
Muszę zapłacić dostawcy, żeby jutro przyszły towary."
Święta są. Myślę sobie: okej, pomóż.
ALE chcę to na papierze.
Nie zapłacisz — odlicza się z rozliczenia.
OK, ustalone!
Pieniądze wysłane.
W głowie spokój.
A kiedy później proszę o zwrot?
"Wciąż jestem twoją żoną.
A żonie wysłałeś pieniądze.
To czego chcesz z powrotem?
A tę umowę możesz sobie wsadzić… gdzieś.
I śmiało podaj mnie do sądu."
Styl gangstera przy stole.
Bez mrugnięcia okiem.
Dzień D
Wchodzę na salę sądową.
Duszno.
Napięcie.
Można by usłyszeć, jak spada popcorn.
Sędzia całkowicie rozsądnie:
"Widzę to jako opiekę naprzemienną. Nic temu nie stoi na przeszkodzie."
I dokładnie w tym momencie Pitbull Przemek zrywa się z łańcucha:
"Jesteśmy stanowczo przeciw!
Król nie daje rady w opiece!
Jego matka mu cały czas pomaga!
A JEST chora!
Tu jest wczorajsze zaświadczenie ze szpitala!
Dzieci nie mogą być w takim środowisku!"
To nie był argument.
To była eksplozja obrzydliwości.
I dokładnie tam coś mi pękło w głowie:
atak na mnie? OK.
ale wykorzystać chorobę mojej mamy jako broń prawną?
To było dno, którego nie dosięgniesz nawet w Rowie Mariańskim.
W tej chwili Królowa w moich oczach straciła ostatni atom szacunku.
Robię dwa kroki do przodu.
Patrzę mu prosto w oczy.
Mównica między nami to już tylko dekoracja.
"Mówi pan to na serio?
Wykorzystać chorą osobę jako argument?
Tak ma postępować adwokat?
To jest normalne?!"
Królowa zbledła.
Przemek się cofnął.
Sędzia zamknęła akta, podniosła głowę i zdecydowanie oznajmiła:
"Opieka naprzemienna w modelu asymetrycznym zgodnie z ustaleniem MOPS.
10 dni ojciec.
20 dni matka.
Dalsza dyskusja zakończona."
Alimenty = miejsce, w którym się poddałem
Sędzia:
"A teraz alimenty.
Dogadajcie się teraz, albo odroczę to o trzy miesiące.
Idę na urlop macierzyński."
Moja prawniczka pochyla się do mnie:
"Teraz tego nie rozwiązuj.
Kiwaj.
Za PÓŁ ROKU złożymy wniosek o symetryczną opiekę naprzemienną.
To tylko etap przejściowy."
A ja jej uwierzyłem.
Gdybym wtedy wiedział, że:
pół roku zamieni się w dwa lata,
sądy pracują w tempie ślimaka na środkach uspokajających,
a "sądowa szybkość" to czysta ironia…
Nigdy.
Nigdy bym się na to nie zgodził.
Ale wtedy byłem wykończony.
Wypompowany.
Psychicznie na dnie.
Chciałem tylko jednego:
Wyjść.
Do domu.
Do księżniczek.
Oddychać.
Więc zgodziłem się.
Wyjście z sali
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, czułem się jak ktoś, kto właśnie przeżył huragan kategorii 5.
W głowie miałem tylko:
"Oddychasz? Tak.
Masz dzieci? Tak.
Jedziesz dalej.
Niezależnie od tego, jaki cyrk ci dziś odegrali."
A jeśli myślisz, że na tym chaos się kończy?
Hehe…
30.12.
Miałem przekazać dzieci w miejscu zamieszkania matki…
Ale nie każde "miejsce zamieszkania" jest takie samo :-)
